Kilka dni temu po raz n-ty złamałem jedną z podstawowych zasad w naszym hobby i skusiłem się na rybę bez kwarantanny sklepowej. Chodzi o ślizga Meiacanthus grammistes. Pomijając ryzyko zawleczenia do akwa chorób w chwili obecnej borykam się z problemem nieprzyjmowania prze tą świetną rybcię pokarmu zastępczego. Widać, że świeżo wyrwana prosto z dziczy. Szkoda mi jej bo cały dzień pływa razem z chrysusem i stara się coś wydłubać ze skały. Niestety niewiele tam może jeszcze znaleźć. By skusić ją do spróbowania serwuję różne mrożonki, próbuję je też rozkładać na skale, by w sposób najbardziej dla niej zbliżony do naturalnego nakłonić do jedzenia. Niestety bez efektów. Nie działa też masstick. Mam wrażenie, że łatwiej byłoby przekonać chełmona niż tego ślizga. Póki co jest jeszcze grubiutki, ale pewnie niedługo może się to zmienić. Przestawi się w końcu sama jak ją przypili, czy niekoniecznie? Co robić, jak żyć?
Historia edycji
Kilka dni temu po raz n-ty złamałem jedną z podstawowych zasad w naszym hobby i skusiłem się na rybę bez kwarantanny sklepowej. Chodzi o ślizga Meiacanthus grammistes. Pomijając ryzyko zawleczenia do akwa chorób w chwili obecnej borykam się z problemem nieprzyjmowania prze tą świetną rybcię pokarmu zastępczego. Szkoda mi jej bo cały dzień pływa razem z chrysusem i stara się coś wydłubać ze skały. Niestety niewiele tam może jeszcze znaleźć. By skusić ją do spróbowania serwuję różne mrożonki, próbuję je też rozkładać na skale, by w sposób najbardziej dla niej zbliżony do naturalnego nakłonić do jedzenia. Niestety bez efektów. Nie działa też masstick. Mam wrażenie, że łatwiej byłoby przekonać chełmona niż tego ślizga. Póki co jest jeszcze grubiutki, ale pewnie niedługo może się to zmienić. Przestawi się w końcu sama jak ją przypili, czy niekoniecznie? Co robić?
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.